Z każdego kąta wieje jakąś marnością. Czte-ry-ką-ty, a piec pią-ty. (Niczym koło u wozu). Raz-dwa-trzy, od-pa-dasz ty! Na ko-go wy-pa-dnie, ten sko-ńczy na dnie...
O, nie.
Z każdego kąta, bo nie jest to kwestia nieszczelnych okien. I trzeba poukładać. Książki, stos ubrań, papierów, śmieci, myśli i ścieżek ewakuacyjnych, szczególnie tych, które wymagają zamknięcia, zasypani, budki ze strażnikiem, służby celnej.
Przestrzeń staje się bardziej przestrzenna, ale wciąż oddychać ciężko. Gruźlicznie-astmatycznie.
Przestrzeni więcej i echa więcej, natychmiastowa echo-lokacja. (Echo - nietoperzowate, rząd ssaków łożyskowych, gnieździ się w przestrzeni, okres lęgowy - krótki, odżywianie: cudzożywne. Zdecydowanie cudzożywne).
Jest gdzie usiąść. Jest gdzie leżeć. Jest gdzie żyć...
Budzik - sprężynowy, nakręcony, oddycha czasem - bardzo szybko i łapczywie. Zdyszany, zziajany, jakby mu go zaraz miało braknąć. Krótko-płytko, krótko-płytko, krótko-płytko, tk-tk-tk-tk... Żyje. Chociaż ten, farciarz jeden!
Ożyła i pralka, jeszcze przed chwilą od niechcenia wypluwająca ze swoich wnętrzności spore pokłady wody (mniej więcej tak, jak uzewnętrznia się niejeden osobnik po zatruciu alkoholowym), teraz kręci się żwawo i w podskokach, niczym chomik w kołowrotku. I tylko zastanawiasz się, czy należy oczekiwać kolejnego paroksyzmu tego, co gnębi ją od jakiegoś czasu.
Bo paroksyzmy się przytrafiają. Na przykład paroksyzmy marności.
I trzeba się przewietrzyć, tak jak wietrzy się pierzynę, żeby nie zeżarły ją mole. Trzeba się przewietrzyć, żeby cię nie zeżarło. I obłożyć lawendą. I postukać w głowę. I znów: echo. Echo-lokacja...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz