czwartek, 11 marca 2010

spod śniegu.

Śnieg.

Przed południem totalny brak powagi. W całkiem dobrym stylu z resztą.

A teraz zimno i śmiertelnie poważnie.

Bo tak się nic nie pojmuje. Niby wszystko jasne - wstajesz, jesz, wychodzisz z domu, poświęcasz czas nauce, pracy, czy czemuś jeszcze, spotykasz się z przyjaciółmi, wracasz, jesz, kładziesz spać. Proste, monotonne, nudne może i jakże mało zaskakujące. A przecież jesteś. I to chyba powinno dziwić najbardziej. Bo nie jesteś po to, żeby wstawać, wychodzić, jeść, wracać i spać. Cały ten zlepek prozaiczności sam w sobie nie ma sensu. Po co więc i ku czemu?


Ile jest dookoła cudów i niezwykłości. Cudem jest człowiek - ten zwyczajny, któremu może tylko mówi się cześć, albo dzień dobry. Ten, którego wcale się nie zna, choć dumnie twierdzi, że tyle o nim wie. Nawet ten, którego się totalnie nie znosi. Cudem jest, że żyję, nawet jeśli nie wiem, po co tak naprawdę. Że wstaję w ten dzień, tak cholerny. Że nagle coś zauważam, że może to samo, co przed rokiem dostrzeżone, jednak zapomniane zupełnie. Że może jest zupełnie inaczej, niż myślę, że jest. Że moja absolutna pewność tak często się myli.

Życie - jak to brzmi dumnie. Moje życie - jak zuchwale. Na ile moje? - jak prawdziwie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz